wtorek, 26 listopada 2013

Marzenia komunikacyjne.



Dzwoniła mama. Synku, przyjedziesz na obiad?
Wychodzę z domu. 5 minut rowerem na przystanek tramwajowy, to nie problem. Tramwaj przyjeżdża punktualnie.
Jest ładny, nowoczesny, w środku nie śmierdzi, a kierowca się uśmiecha. Rower stoi grzecznie w miejscu do tego przeznaczonym. Z głośników leci muzyka, mili ludzie siedzą obok mnie i zagadują wesoło.
Bilet kosztuje złotówkę, taką symboliczną, bo podróż dłuższa, resztę dopłaca miasto, które dba o to, żeby było mniej korków na drogach, żeby było mniej spalin. Miasto dba o ekologię, prawda?

Z tramwaju wysiadam w budynku. Ten budynek to supernowoczesne centrum komunikacji, gdzie znajduje się również galeria katowicka. Przed moimi oczami są dwie tabliczki – w lewo na pociąg – w prawo na autobus. Zarówno jedno jak i drugie odjeżdża z tego samego miejsca, zarówno jedno jak i drugie pozwala mi zabrać w podróż mój ukochany rower.
Wybieram pociąg. Jest ciepło, ładnie. Jest bezpiecznie, bo – nazwijmy to umownie – dworzec – jest nafaszerowany monitoringiem. Owszem, miliony oczu non stop patrzą na to co robię, ale co z tego, jeśli dzięki temu mogę czuć się bezpieczny?

Przyjeżdża pociąg. Wszystko zgrane jest tak, żebym nie musiał czekać zbyt długo. Pociąg nowoczesny, równie wygodny jak tramwaj, równie ekologiczny i szybki. Nie płacę za bilet, przecież już jeden mam. 20 minut, tyle trwa dojazd z Katowic do Kobióra (za tychami). Po wyjściu wsiadam na rower. Powietrze jest czyste, nie ma spalin. Drogi nie są dziurawe, bo ludzie jeżdża komunikacją albo rowerami – to przecież się opłaca.

Cześć mamo, już jestem.
Marzenia? Owszem. Ale może kiedyś je spełnię.

Znalezione w sieci: Z życia nowoczesnej Europy.

poniedziałek, 25 listopada 2013

No woman, no cry.

Poniedziałek. Śnieg. Deszcz. Szaro. Zimno. Brudno.
Dzień zacząłem dziś od „no woman, no cry”. Jakoś tak mam, że w sytuacjach, w których ciężko mi się ogarnąć, ciężko zrozumieć niektóre zachowania, także te moje, ta piosenka trochę mnie wyłącza.

Miliard myśli na sekundę. Jak to jest, że zawsze musi być jakiś problem? Nie można by tak beztrosko, bez zawracania sobie głowy? Brakuje mi umiejętności kalkulacji, właściwej oceny sytuacji. Rzeczy, które zawracają mi głowę, to banały. Naprawdę, wydają się mega ważne, mega istotne i w ogóle – wow, muszę się tym zająć najlepiej natychmiast. I tracę czas, energię, siebie – a potem się okazuję, że w sumie to... było niepotrzebne.

Jeśli coś wydaje ci się ważne – zastanów się 10 razy czy na pewno takie jest.

W pracy – i w życiu – staram się kategoryzować rzeczy „do zrobienia” wg. Matrycy czasu stworzonej przez Dwight Eisenhower’a, która to matryca wygląda następująco:




I wszystko byłoby ładne i piękne gdyby nie fakt, że trzeba rzeczy jeszcze prawidłowo ocenić. O ile ocena pilne czy nie – jest stosunkowo prosta, o tyle ocena ważności – już nie.
Bo co jest dla mnie ważniejsze? Życie prywatne czy zawodowe? Przyjaźń czy miłość? Szkoła czy praca? Hobby czy obowiązki…?

Biorę głęboki wdech, i już się ogarniam.

A może na basen?

piątek, 22 listopada 2013

Wyspa Tajemnic.

Kiedy byłem na tej cholernej wyspie, miałem jakieś 22 lata. Byłem młody, niezbyt ogarnięty i bardzo ambitny. Pracowałem wtedy na stanowisku detektywa w FBI i zostałem oddelegowany do zbadania sprawy zaginionej pacjentki szpitalu psychiatrycznego, w którym umieszczani byli najwięksi chorzy zbrodniarze tego kraju.
Moim celem było - oficjalnie - zlokalizowanie zagubionej pacjentki – nieoficjalnie - zweryfikowanie informacji czy człowiek odpowiedzialny za wielokrotne podpalenia jest tam przetrzymywany. Chcę go znaleźć. Człowiek ten zamordował mi żonę i dzieci.

Tak w skrócie można rozpocząć opis filmu Wyspa Tajemnic, który miałem niekłamaną przyjemność wczoraj oglądać. Film fenomenalnie zrealizowany, z dobrą obsadą i równie dobrym pomysłem. Nie jestem krytykiem filmowym, mogę więc tylko powiedzieć – widziałem i polecam.

Film skłonił mnie do pewnych refleksji i tak naprawdę o tym dziś...
Zazwyczaj staram się pisać o otaczającej mnie rzeczywistości, ale co jeśli..
Co jeśli to wszystko jest fikcją?
Jeśli każdy z nas żyje w swoim urojonym świecie, w którym nic nie jest naprawdę?
Jeśli moje życie jest tylko projekcją filmu w mojej głowie, to czym jest rzeczywistość?
Gdzie jestem, co tu robię?
Może jutro obudzę się jako starzec w bujanym fotelu?
Może jutro nie obudzę się wcale?
Może życie nie jest takie jak się wydaje?
Może jest jak film interaktywny - jeśli chcę mogę się wtrącić, jeśli nie, zostawić go tak, by toczył się własnym torem . Mam tak wiele pomysłów, tak wiele planów, tak wiele marzeń.

Dlaczego ich nie zrealizować???

Podejście do życia jako do fikcji, projekcji umysłu w zasadzie nie jest niczym nowym, już Platon w „Jaskini Platońskiej” sugerował jakoby nasze życie nie było takie jak nam się wydaje - przy założeniu, że dobrze zrozumiałem jego filozofię. Na ten temat więcej jednak nie powiem – bo nie jestem filozofem, i w tej dziedzinie nie specjalnie się orientuję.

Do sedna - jeśli nic nie jest naprawdę, a życie to projekcja mojego umysłu, dlaczego nie zacząć z tego korzystać? Dlaczego nie zmieniać otaczającej rzeczywistości na inną? Na realizację marzeń nigdy nie jest za późno !


środa, 20 listopada 2013

Magia.


Drogi Czytelniku !
Zanim rozpoczniesz lekturę włącz głośniki, i na filmie niżej kliknij „play”.
Kiedy usłyszysz pierwsze dźwięki zapraszam do lektury. Postaram się pokazać Ci magię świata, który może być w twojej głowie, trzeba tylko chcieć.



Z zewnątrz zwyczajny budynek. Kamienica w zasadzie, zbudowana na oko na początku XX wieku. Wchodzę i wszystko się zmienia…
Światło leniwie pada na drewnianą podłogę, kamieniste, zimne ściany. Ledwo oświetlone drewniane stoły i ławy. W powietrzu unosi się gęsty dym. Ludzie w garniturach, koszulach i krawatach, z spodniami w kant i czarnymi butami. W kapeluszach. Ludzie wycięci z 1920 roku.


Rozmawiają ze sobą, zrelaksowani i uśmiechnięci. Palą cygara, piją drogie alkohole, ale nie to jest ważne. Ważny jest klimat i to, że dobrze się czują.
Czy debatują nad problemami świata? Opowiadają sobie o wielkiej miłości? O czym może rozmawiać ta elita towarzyska XX wieku? Jakiego języka używa? Czy klną?
Nie słyszę - niestety. Siedzę za daleko wpatrzony w róg pomieszczenia.

Stoi tam pianino. Genialnie brzmiące, eleganckie pianino. Przy nim siedzi równie elegancki mężczyzna, bez marynarki, w koszuli z podwiniętymi rękawami. Mężczyzna ten jest niewidomy, nie potrafi więc zobaczyć kobiet opierających się o instrument na którym gra, z rozmarzonym wzrokiem wpatrzonym w pełnego talentu człowieka.


Zamykam oczy i słucham już tylko tej wspaniałej muzyki, płynącej może z pianina sto lat temu, może z głośników komputera, może tylko z mojej głowy.

Taki „pub” nazwijmy to umownie kiedyś będę miał. Miejsce, dzięki któremu przeniosę się w czasie i zapomnę o bożym świecie.

W poszukiwaniu sportu życia.



Spasłem się. No spójrzmy prawdzie w oczy – brzuch mi rośnie. Co prawda nie wyglądam jeszcze jak rasowy kierownik, ale jednak coraz bliżej mi do tego.
I o ile moja spaśliwośc, że to tak nazwę, do nie dawna zupełnie mi nie przeszkadzała, ba wręcz byłem z niej dumny (idąc torem - najpierw masa potem rzeźba) o tyle okazuje się, że już czas coś ze sobą zrobić, bo za chwilę będę wyglądał tak:




A tego byśmy nie chcieli… O nie.

Jako człowiek, który ma ogromny zapał (zazwyczaj słomiany) pomyślałem, że coś bym w sumie z tym zrobił. Tylko…a to trochę mi się nie chce, a to nie do końca jestem pewien czy ten akurat sport mnie się podoba, a to za mało się zmęczę, a to za dużo się zmęczę, a to przyjemnie się śpi więc po co wstawać, a to jestem zmęczony itd… I codziennie prowadzę ze sobą taki oto dialog pt „spasłem się, trzeba coś z sobą zrobić”. Ciekawy jestem czy wy też macie takie dylematy, na zasadzie zrobiłbym coś – ale może od jutra ?

Szukam więc. Szukam więc sportu, który mnie zainteresuje. Poszukiwania rozpocząłem od podjęcia próby kopania w piłkę. Niestety – sport wzbudzający tak ogromne emocje w naszym kraju, okazał się jednak nie być dla mnie. Bądźmy szczerzy - jeśli chodzi o granie w piłkę, to ze wstydem przyznaję, że nie wiem kto bardziej cierpi – ja czy piłka. Nawet nie wiedziałem jak wiele precyzji jest potrzebne do takiego kopania! Walę w tą piłkę jak młotkiem w gwoździa a piłka zamiast w prawo, leci w lewo, zamiast do kolegi to do przeciwnika. Pod warunkiem, że w nią trafię oczywiście.
Poza tym, jest to sport zespołowy, więc na każdym kroku widać, że mam dwie lewe nogi – w porównaniu do kolegów z drużyny.
Tak więc piłkę wykluczam – i szukam dalej, bo przecież nie chcę się spaść, prawda?


---------------------------------------------------------------------------

Na ostatniej geografii był sprawdzian. Znaczy klasa miała sprawdzian. A ja? Ja zwątpiłem. Pogadałem z nauczycielką, mówiąc, że nic nie umiem, i mija się to z celem. I skończyło się tak, że klasa dostała sprawdzian a ja piszę za tydzień (?!). Koledzy i koleżanki naturalnie się pytają dlaczego tak, ale dla własnego dobra nie zamierzam nikomu mówić, że tak się z nią dogadałem. Układ z nauczycielką to jednak jest najcenniejsza „pomoc naukowa”.
Wiele nie potrzeba, żeby sobie życie poukładać. W domu trzeba słuchać poleceń rodziców. W szkole? Chodzić do niej i na luzie pogadać z nauczycielami. Tylko broń boże nie prawić komplementów. Raczej twardo i szczerze. Szczerość działa. Nauczyciel gdy słyszy komplement reaguje tak, jakbym chciał mu dać łapówkę (testowane!). Ze znajomymi po prostu się spotykać.
Tak naprawdę wystarczy odrobina wysiłku, trochę czaru osobistego, dobrego wrażenia i wszystko się układa.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Czujesz się bezpieczny?



Wiele się mówi o bezpieczeństwie. O wypadkach drogowych, o unikaniu zagrożenia, o nie prowokowaniu niebezpiecznych sytuacji itp. W każdej dziedzinie naszego życia mówi się wiele i robi się mało.

I właśnie o tym dzisiaj. O bezpieczeństwie. O tym czy czujesz się bezpieczny w swoim mieście, w środowisku w jakim przebywasz.

Kiedy zaczynałem pisać tą notkę myślałem sobie: „tak, czuję się pewnie, bezpiecznie. Mieszkam obok stadionu GKS, ale między bogiem a prawdą – nigdy nic złego mnie tu nie spotkało. Kibole idący na mecz, przechodząc przez osiedle na którym mieszkam mówią mi "siema", bo wiedzą, że tu mieszkam. Nie demolują budynków w pobliżu.”

Chociaż zabrzmi to nietypowo, mam wrażenie, że szanują osiedla obok. Czego niestety nie mogę powiedzieć o ulicy i sklepach rozmieszczonych przy niej.

Wiecie, że jak jest mecz, to sklepy na mojej ulicy są zamykane, w oknach pojawiają się kraty a obsługa przebiega przez „okienko”? Na drzwiach wisi kartka „z powodu meczu obsługa w dniu dzisiejszym tylko przez okienko, przepraszamy za utrudnienia”. W co drugą sobotę ulica przy której mieszkam zmienia się w… bunkier. To chyba najlepsze określenie.

Jednakże, za wyjątkiem tego jednego dnia, naprawdę czuję się bezpiecznie i pewnie w mieście w którym mieszkam.

A tymczasem…statystyki przestępstw popełnionych w Katowicach w ciągu zaledwie jednego miesiąca (październik), zupełnie mnie zaskoczyły:

Rozboje
27
Bójki / pobicia
9
Włamania
157
Kradzieże
327

W ciągu jednego miesiąca okradziono w Katowicach 157 mieszkań, dokonano 327 (!) kradzieży !
CODZIENNIE okradanych jest około 10 mieszkań (!).


Wiele mówi się o inwigilacji. O braku prywatności, o zagrożeniach wiążących się z monitoringiem. Z wieloma kwestiami się zgadzam. Mnie też martwi łatwość sprawdzania informacji w sieci, możliwość poznania gustów i potrzeb konkretnej osoby. Ale taka jest cena nowoczesnego społeczeństwa.

Ale gdyby tak…

Gdyby tak zamontować na każdym bloku kamerę (monitoring) rejestrujący wejścia i wyjścia z budynku? Gdyby tak zdjęcia umieszczone na stronie Policji (zdjęcia przestępców) były z automatu wysyłane mms’em do osób, które chciałyby otrzymywać takie informacje?

Wyobraźmy sobie sytuację w której dokonuję napadu na bank. Tak teoretycznie. Kamery rejestrują moją twarz. I od razu moje zdjęcie jest wysyłane do wszystkich mieszkańców Katowic. I nagle moja sąsiadka patrzy na to zdjęcie i mówi – o cholera, znam go.

Gdyby była taka świadomość, gdyby każdy wiedział, że jego zdjęcie za chwilę może być wysłane na telefon każdego obywatela - ilość przestępstw zmniejszyłaby się co najmniej dwukrotnie.Pod warunkiem, że byłyby odpowiednie kary za przestępstwa - konsekwentnie realizowane.

Ot taki luźny pomysł. Trochę z science fiction, ale czy aby na pewno?


 ---------------------------------------------------------------------------


No i kolejny tydzień się zaczął. Znów to samo. Dwie matmy, z czego jedna gorsza od drugiej, po każdej matmie ta świadomość, że jestem warty mniej niż zero i nie zdam matury. I jak co tydzień obiecuję sobie, że się przyłożę. Jak co tydzień mówię sobie, że będę się więcej uczył. Tak więc tydzień taki jak poprzedni i poprzedni i poprzedni…

Tak. Faktycznie zacząłem rewelacyjnie. Pomijając już kwestię matmy, na geografii oberwało mi się za to, że „piszę zamiast się uczyć”. Sobie wybrali ofiarę. Cała klasa gada na całego ale obrywam ja. Pieska sprawiedliwość. Ostatnie 10 minut lekcji mijało na sprawdzaniu obecności. Tylko geograficzka jest zdolna do takich rekordów. Jeszcze się pomyliła… Świat schodzi na psy, a siedzenie na geografii to marnowanie czasu.

No nie. To co się dzieje z tą szkołą to normalnie jest przegięcie. To jest kolejna godzina, na której nie dzieje się kompletnie NIC. Najpierw było to nieszczęsne okienko. Potem teoretycznie zastępstwo z chemii. Skończyło się na 45 minutach siedzenia i gadania na świetlicy. A teraz biologia. Od 20 minut babka nie przychodzi. I proszę mi wyjaśnić, po co się zgodziłem na zmianę planu? Po co tutaj siedzę?
Popełniłem błąd, dając kilku osobą poczytać moje „wypociny”. Z tego co mi wiadomo, to przez cały ostatni W-F dziewczyny siedziały najeżdżając na mnie. Konkretnie na to co tu piszę. W razie czego mogę mówić, że to przecież „fikcja literacka” prawda? Ale czy na pewno tylko fikcja?

piątek, 15 listopada 2013

Gazeta żyje tylko jeden dzień.



Widziałem ostatnio fantastyczny spektakl. Rozpoczął się 11 listopada i skończył się częściowo 13-tego. Było to przedstawienie „11 listopad – wojna polsko-ruska”.

Co było ciekawe:
 
  1. 10 listopada wszyscy zdawali sobie sprawę, że dzień później będą awantury. Rozróby są co roku w ten sam dzień, zazwyczaj o tej samej porze i w tych samych miejscach. Wszyscy Polacy wiedzą, że w ten jeden dzień banda nawalonych pseudo-narodowców będzie zamieniać Warszawę w post apokaliptyczne miasto-widmo.
  2. Organizatorzy marszu udają, że nic się nie będzie działo. Normalny, pokojowy, patriotyczny marsz.
  3. Władze warszawy udają, że wierzą przedstawicielom prawicy, że będzie spokojnie, miło i sympatycznie.
  4. Media udają, że nie spodziewają się awantur. Na pewno będzie spokojnie… na pewno.

Bum. Narodowcy demolują Warszawę. Załamka. Zaskoczenie. Tragedia. Co się dzieje?

  1. Polacy siedzą przed telewizorem patrząc jak warszawa płonie. Razem z Warszawą płonie Ruska ambasada. Ruscy udają urażonych.
  2. Organizatorzy w wielkim szoku. Jak to? Były awantury? Co złego to nie my!
  3. Władze zaskoczone. Jak to burdy? Przecież tyle policji było…
  4. Media w szoku. Nie było pokojowej demonstracji, coś takiego!

I tak co roku taka szopka.
Co z tym zrobić? Ograniczyć wolność? Zabronić marszów? Bez sensu. Ale czemu u diabła, z tylu tysięcy ludzi, którzy tam byli wyłapano 7 osób? Jak to działa? Może gdyby złapać 100 osób winnych, i wsadzić ich na pół roku do paki odechciałoby się palenia pomników i innych?
Może.
Na szczęście, albo nieszczęście jak kto woli – gazeta żyje tylko jeden dzień. Dziś już nikt nie pamięta, że warszawa płonęła a polscy naziści chcieli wojny przeciwko całemu światu. Dziś są inne jednodniowe problemy.

Pamięta tylko ta nieszczęsna tęcza.

 ---------------------------------------------------------------------------

Muszę przyznać, że trochę to się ta klasa jednak zmieniła.
Kiedy mieliśmy natłok sprawdzianów i potrzebna była pomoc w nauce mogłem liczyć na każdego bez wyjątku.
Wszyscy pomagali wszystkim. Ludzie choć na chwilę zapomnieli o całej fałszywości nienawiści do siebie. To, że napisałem te sprawdziany przyzwoicie zawdzięczam przede wszystkim Wiktorii.
No i zdążyłem już obczaić do kogo i w jakiej sprawie mam iść, żeby się nauczyć.

I tak: Krystyna uchodzi za specjalistkę od matematyki i chemii, jest naprawdę dobra. Marta z Magdą pomogą człowiekowi w Biologii, jeśli tylko znajdą trochę czasu. Na Mirosławę mogę liczyć w sprawie religii. W razie kłopotów z Francuskim pomoże mi Majka. A gdybym potrzebował odrobinę wiedzy z każdego przedmiotu to zwrócę się do Wiktorii i Basi.

Dzięki tym kontaktom spokojnie daję sobie radę z sprawdzianami. Mimo wszystko zdarzają się momenty kiedy można liczyć na tę klasę. Ja też odwdzięczam się jak mogę, próbując przekładać sprawdziany starą metodą „na słodkie oczka”. Przykładowo na kobietę z Geografii mam taki patent, że trzeba powiedzieć coś o dzieciach z Kenii. Że biedne, że głodne et cetera. I sprawdzianik przełożony.


Na zdjęciu niżej moje trzecie oblicze - kiedy przekładam sprawdzian z Geografii.
Zdjęcie z pieski.net

wtorek, 12 listopada 2013

Mój Polski jest wery gud.


Tekst zainspirowany wykładem „Negocjacje w Biznesie” prowadzonym przez Dr. Krzysztofa Koj w Wyższej Szkole Bankowej w Chorzowie. Tekst zawiera fragmenty anegdot z nie mojego życia oraz celowe błędy językowe, które dodatkowo podkreślą charakter tekstu.

Następuje amerykanizacja, anglikanizacja czy jak to inaczej nazwać zmiana naszego języka. Coraz częściej w mowie potocznej występuje więcej angielskiego niż Polskiego i czasem warto się zatrzymać i posłuchać, jak bardzo staliśmy się śmieszni.
Dawno już przestaliśmy spotykać się ze znajomymi, to jest już passe, teraz trendi jest „chodzenie na mitingi”. Żeby podnieść nasze skile kołczingujemy się, a odpoczywamy uprawiając raning.
Żyjemy w świecie, w którym ludzie nie koncertują się na realizacji zadania, tylko fokusują się na realizacji kaj-pi-aj-ów.
Z wizytówek zniknęli „prezesi zarządu”, a pojawili się czif eksekiutiw officerzy. Sprzątaczki, są łorkmenkami, dyrektorzy - czifami, a kierownicy sprzedaży to seils menadżeży.

Dla mnie jednak sprzątaczka nadal będzie sprzątaczką, bez względu na to co sobie napisze na plakietce. Po co więc to wszystko? Naprawdę brakuje nam słów w języku polskim, że zastepujemy je angielskimi?

Przychodzi klient i mówi, z absolutną powagą „Mój dżob to prowajdowanie serwisów dla kastomerów” i nawet nie zdaje sobie sprawy z tego jak śmiesznie brzmi. Więc spoglądam na zegarek i odpowiadam „sorry, ale muszę luknąć na mój łocz, zobaczyć jaki mamy tajm i zastanowić się gdzie parknąłem mój kar”, bo tak tylko można zobaczyć śmieszność tego zjawiska – ośmieszając je jeszcze bardziej.

Idąc tym tropem mogę z całą powagą powiedzieć:
Mój dżob to menedżment timem sprzedażowym w koll senter.
Cholera, nieźle brzmi.

Niżej film, który jakiś czas temu zrobił furorę w internecie. Dla leniwych: opowiada on o przygodach Polaka w Ameryce i jego spotkaniu z aligatorem.



---------------------------------------------------------------------------

No i minęła kolejna środa. Oj działo się. Moje dylematy się skończyły. Spotkaliśmy się dwie godziny przed zajęciami i… no nie będę może wchodził w szczegóły, bo to nie jest zbiór opowiadań erotycznych. Ale świnia jestem.Źle się czułem. W sensie, wyrzuty sumienia chyba miałem, bo powiedziałem jej, że „sorki, było fajnie, ale nic do ciebie nie czuje i nic z tego nie będzie, także sobie nie rób nadziei”.
Trochę się popłakała. W sumie to nawet się nie dziwię. Ale źle nie było. Nie wiem co ja sobie myślałem. Trudno, trochę pocierpi i jej przejdzie. Czegoś się jednak nauczyłem. Zostałem na przykład określony zdaniem „sk&$%*&el jesteś i tyle” i nauczyłem się, żeby nie ulegać za bardzo emocjom, bo mogę kogoś zranić. Swoją drogą ja to jednak pecha mam. Te dziewczyny, które mi się podobają w większości mają mnie gdzieś. Albo lesbijki albo zajęte. Mogę się starać i nic. A z kolei te, które mnie zupełnie nie interesują akurat muszą sobie do mnie wzdychać.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Muzyczny powrót do Myslovitz.

Jak siadałem dzisiaj do komputera miałem milion pomysłów na dzisiejszy temat.
Potem zacząłem przepisywać wspomnienia z LO.
Potem znalazłem zeszyt, w którym razem z kolegami w Pierwszej Licealnej pisaliśmy „rozmowy rolowane”, gdzie opisywaliśmy sobie dziewczyny z klasy.



Rozmowy w trakcie lekcji. Okładka.

W końcu na youtube znalazłem ten kawałek:



I już wiem, że dzisiaj nie potrzeba komentarza. Dzisiaj po prostu zanurzę się w muzyce.



---------------------------------------------------------------------------


Minęły ferie. A ja się zmieniłem. W zasadzie to obudziło się we mnie jakieś drugie „ja”, które dawno temu pogrzebałem gdzieś w sobie. Skończyło się użalanie nad sobą, marudzenie, narzekanie na cały świat. Zarywają do mnie dwie dziewczyny. Obie do mnie piszą i wiem, że gdybym tylko słówko pisnął coś by z tego mogło być. Jedna jest rok młodsza a druga o dwa. Zapytałem koleżanki o to co myśli, że powinienem zrobić. I co usłyszałem? „Jak są takie głupie na jakie wyglądają to się z nimi prześpij, może się czegoś nauczą”.  O.

Chyba staję się totalnym egoistą. Używać życia ile wlezie? A może szukać swojej księżniczki? Kurczę, ale cały czas jej szukałem i nic. Może nie tędy droga? Z drugiej strony, gdybym przestał szukać tej jedynej, i zajął się tamtymi to wyjdę na niezłego hipokrytę. Niczym bym się nie różnił od bohatera „szkoły uwodzenia”. Świetny film swoją drogą. Czy takie życie ma sens? Oparte na chwilowych zachciankach? Czy moje życie ma sens? Moje życie to taki jeden wielki dylemat. Być porządnym czy nie? Bazować na zachciankach czy na czymś więcej?  Gdzieś w tym wszystkim trochę się pogubiłem. I chyba już nie wierzę. Kiedyś byłem bardzo religijny, teraz chyba nie wierzę. Powoli wszystko tracę. Jedyne co mi zostało to przyzwoite kontakty z rodzicami. 

Mirosława siedzi obok. Tak sobie myślę, że gdyby wiedziała jakie ja mam dylematy to chyba by mnie zatłukła, że w ogóle takie myśli mi po głowie chodzą. Tak więc nie wiem co zrobię, ani jak się zachowam. Na razie wiem tyle, że nic nie wiem. Odkrywcze jak diabli.

piątek, 8 listopada 2013

Internet dla dorosłych.



„Przedstawiciel nieistniejącej jeszcze Partii o wdzięcznej nazwie „Partia walcząca przeciwko innym partią walczącym, ażeby tylko zdobyć władzę” wygłosił dziś rano następujący komunikat:

W najbliższym czasie, zamierzamy zgłosić propozycję ustawy regulującej minimalny poziom ilorazu inteligencji umożliwiający opublikowanie informacji w internecie. Dzięki takiemu rozwiązaniu każdy przeglądający internet, będzie mógł zdecydować, czy film, który akurat na youtube chce obejrzeć jest zbierzny z jego oczekiwaniami, czy też nieświadomie obejrzy chałę nagraną w poczuciu chwili przez nudzące się dziecko.”

Poziom inteligencji internetowej spada. Leci na łeb na szyję. Robi Bziuuu niczym wypowiedź profesora Ciszewskiego (http://www.youtube.com/watch?v=w0InGceNLYs). Owszem, są jeszcze w internecie miejsca wartościowe, ale ile trzeba się naszukać, żeby je znaleźć? 

Martwi mnie, że tak łatwo wpadamy w owczy pęd. Nawet najgłupszy. Ktoś rzucił pomysł, zmieńmy zdjęcia profilowe na żyrafę. I – u diabła – co drugi komentarz powiązany z fejsem w sieci oznaczony jest awatarem żyrafy.
Co mogę zrobić? Założyć różowe okulary i traktować internet jak dobry kabaret. Ale może właśnie o to chodzi?

Facebookowym żyrafom kategorycznie i zdecydowanie mówię NIE !

Ale na blogu sobie walnę, a co.


sobota, 2 listopada 2013

Rolki.

Byliśmy dzisiaj z Korkiem na rolkach.
Tzn. ja byłem na rolkach a korek na łapkach.
Cała impreza odbyła się za namową mojej kuzynki, która w zasadzie przyszła i stwierdziła „idziemy na rolki”. Nie wiele więc miałem do powiedzenia w tym temacie. Ale dobrze się stało, że to dziecko ma taki dar przekonywania, bo przynajmniej coś z sobą zrobiłem co by nie gnić cały dzień w domu.

Tak sobie myślę, czasami potrzeba tylko pretekstu. Pretekstu, żeby coś z sobą zrobić, żeby skończyć co się zaczęło. Może coś zacząć.

I Alą dzisiaj mi ten pretekst dała, efektem czego są te dwa filmy poniżej.




Miłego weekendu ! :)