piątek, 27 września 2013

Śmierć, bezkarność i patola.



Ostatnimi czasy w mediach widać i słychać niestety coraz więcej przypadków, kiedy to matka zabija swoje dziecko. Zjawisko to przyjmuje różne postaci począwszy od maltretowania, przez porzucenie, okaleczenie skończywszy na zabójstwie. Zwróciliście uwagę, że wcześniej skala tego problemu była dużo mniejsza (lub mniej nagłaśniana)?
Zastanowił mnie ten temat i zacząłem się zastanawiać nad przyczyną tej sytuacji. I doszedłem do wniosku, że może społeczeństwo czuje się bezkarne. Społeczeństwo widząc, że Mama Madzi, której historię zna już chyba cała polska przez dwa lata (tyle minęło?) żyła sobie ot tak. Jak gdyby nigdy nic. Włócząc się po klubach, zmieniając miejsce pobytu, nie pracując. Była sławna, na początku wszyscy jej współczuli, a co najważniejsze – przez blisko dwa lata była absolutnie nietykalna !
Może problemy które nas otaczają w skali o wiele większej niż kiedyś biorą się właśnie z poczucia bezkarności? Czy ktoś pamięta, aby jakiegoś księdza 20 lat temu oskarżono o pedofilię? Ano nie. Zwolennicy będą teraz oczywiście mówić, że to nagonka na kościół, na księży, ale bądźmy szczerzy. Ilu jest księży pedofilii, którzy siedzą za kratkami jak każdy normalny człowiek? Ano właśnie. Bezkarność.

A tymczasem na wiejskiej…
Rząd Polski stara się przeforsować ustawę o aborcji. Zgodnie z nowym prawem – jeśli zostanie uchwalone, aborcja będzie całkowicie zakazana. Zatem jeśli w trakcie ciąży okaże się, że dziecko urodzi się „roślinką” nazwijmy to umownie, kobieta ma prawny obowiązek je urodzić.
Co będzie dalej?
Kobieta zostaje zgwałcona. Dajmy na to zachodzi w ciążę. Mało tego, w trakcie ciązy okazuje się, że dziecko urodzi się totalnie upośledzone i najprawdopodobniej nie przeżyje dłużej niż rok. Oczywiście, cuda się zdarzają, gorliwa modlitwa zapewni zdrowie dziecku i wszystko może być ok. A co jeśli nie? Co jeśli dziecko urodzi się niechciane, upośledzone? Co jeśli matka nie będzie potrafiła się nim zająć? Wtedy bezkarna mamusia zrobi to co mama Madzi, a swoim zabójstwem obarczy system.
Ewentualnie odda do fundacji znanego programu telewizyjnego, a miliony babć stwierdzi nagle „prześlę im swoją emeryturę, biedne dziecko”. A zastanawialiście się kiedyś z jakich pieniędzy jest opłacone nakręcenie reklamy, jej czas antenowy….? Bingo.

Patologia w kraju.


LNYD BYZR UXIDBGZB ?

środa, 25 września 2013

Bezsilność.



Uczucie straszne. Dzieje się krzywda. Coś jest nie tak. Chcesz to naprawić, coś z tym zrobić i nie możesz, bo nie jest to zależne od Ciebie. Uczucie bezsilności potrafi zmiażdżyć, zmasakrować Cię wewnętrznie. Bo możesz się dwoić i troić a i tak wiesz, że nic nie zrobisz.

Masz ochotę powiedzieć „ nie masz racji, tu są dowody, mylisz się ! Nie wolno tak robić !” a wiesz, że to nic nie zmieni. Masz świadomość, że jeśli do czegoś to doprowadzi to tylko do sytuacji kiedy z placu boju, będziesz schodził poraniony i przegrany bo nie masz najmniejszych szans wygrać.

Dlatego czasem nie warto walczyć. Nic nie zrobisz. Odpuścisz.

Krew zalewać Cię będzie przez jakiś czas, ucierpi twoja duma. Ale przeżyjesz. Nie rozpoczniesz bitwy, w której jesteś skazany na porażkę. Nawet jeśli wygrasz, to stracisz tak wiele, że i tak przegrasz.

Odpuść.


AXKD CN OPYNCT

wtorek, 24 września 2013

Autor marudzi cz.2



Wspomnień z LO mam sporo, zazwyczaj nie ciekawych, ale jest jedno, które nie wiedzieć czemu strasznie utkwiło mi w pamięci… Miałem taką koleżankę, bardzo dobrą zresztą, wołaliśmy na nią „szczerzuja”. Do dziś nie wiem, skąd właściwie się to właściwie wzięło, ale mniejsza.
Pamiętam jak kiedyś złapałem taką straszną chandrę. Nie wiele robiłem, nie wiele chciało mi się  nic robić, za to strasznie marudziłem. Na wszystko. Na szkołę, na oceny, na nauczycieli, na rodziców, na mieszkanie z rodzicami, na brak auta, na komunikację. Bądźmy szczerzy – jak ktoś chce to potrafi nic innego nie robić tylko narzekać. Z tą koleżanką byłem wtedy solidnie skumplowany i jak to zwykle bywa w takich wypadkach, marudziłem głównie jej.
I potem nastąpiła sytuacja, która nie wiedzieć czemu strasznie utkwiła mi w głowie, powiedziała mi mianowicie coś w stylu: „ty weź się wreszcie ogarnij, bo się już słuchać nie da tego twojego biadolenia. Co się dziwisz, że jesteś sam, że nie masz do kogo paszczy otworzyć jak wiecznie narzekasz. Więc albo skończysz biadolić albo gadaj se do siebie”. I te zdanie, to jedno zdanie tak mi utkwiło. To było jak… jakby mi ktoś solidnego kopniaka zasadził.
I tak sobie myślę, że nigdy nie wiadomo jak długo bym jeszcze marudził na wszystko i do czego by to doprowadziło. Ona wtedy tym zdaniem zasadziła mi takiego kopniaka, że faktycznie się ogarnąłem. Każdemu życzę takich znajomych, którzy najpierw wysłuchają tego twojego marudzenia a potem zamiast przytakiwać w stylu „oj, jakie ty masz straszne życie, jesteś taki nieszczęśliwy” opierdzielą Cię solidnie i weźmiesz się w garść.
Za każdym razem jak łapie mnie ta „jesienna chandra” to staram sobie sam zasadzić takiego kopa.
Szczerzuja – dzięki ;)



FPZSTKZBID

 

poniedziałek, 23 września 2013

Czas się ogarnąć. (autor marudzi)



Każdy ma chyba taki moment w życiu, że dopadają go pytania a propo sensu życia. Niektórzy radzą sobie z tym pytaniem wiarą, że życie wieczne i te sprawy, inni rozważają różne filozofie, które w jakimś stopniu nadają życiu sens. Ja myślę zadaniowo, i jak nachodzi mnie to pytanie, myślę sobie – jeszcze nikt tak na prawdę na to nie odpowiedział – po co się nad tym zastanawiać? I zaczynam coś robić. Czymś się zajmować. Czymś co sprawia mi radość.
I tu właśnie pojawia się problem. Ostatnio… niewiele rzeczy ową radość mi sprawia. Przyszła jesień. Pada deszcz. Znajomi nie mają czasu. Zimno. Imprez nie ma. Praca wymaga więcej niż zwykle. Na dworze mokro. Za chwilę studia. W domu nudy. Zwyczajnie się obijam, nic nie robię. A co gorsza – nic mi się nie chce robić! I weź tu człowieku z takim podejściem motywuj innych do pracy. Najpierw niech mnie zmotywują.
Od czasu do czasu wpadam w ten stan, w którym nie chce mi się absolutnie nic, rozmyślam nad sensem życia, bywam wiecznie zmęczony. I trochę w tym statnie muszę posiedzieć, zanim odkrywczo stwierdzam…
Czas się ogarnąć ! Czas najwyższy coś z sobą zrobić, coś sobą reprezentować. Czas najwyższy rozpocząć kolejny etap edukacji, czas najwyższy odpowiedzieć sobie na pytania – co chcę osiągnąć w ciągu najbliższych kilku lat? Czas najwyższy wreszcie dać sobie jakiś cel. Czas najwyższy!

I dziś. Dziś jest ten dzień. Dziś się ogarnę.

Trzymajcie kciuki !

wtorek, 17 września 2013

Jam jest chłop prosty.



Ludzie na siłę szukają drugiego dna. I trzeciego. I piątego też. A Kobiety to już zwłaszcza. Nie można tak po prostu, powiedzieć?
Idę się przejść. OK. Dla mnie to znaczy, że idę się przejść. A dla kobiety to nie było stwierdzenie. To było pytanie „czy przejdziesz się ze mną?”. Mało tego, to nawet nie było pytanie! To raczej pytanio-prośba „czy masz może ochotę na spacer ze mną?”.
Pytanie numer dwa. Czy pytanie o spacer zawiera w sobie gdzieś słowo „romantyczny” ? Ano nie. Więc dlaczego mam wrażenie, że jak pada stwierdzenie „idę na spacer” to nie oznacza, że ONA idzie na spacer, tylko oznacza „masz ochotę na romantyczny spacer ze mną?”.
Ja oczywiście nie rozumiem. Ja – jak to ja, chłop absolutnie prosty – odpowiem „nie ma sprawy, weźmiesz psa?” i co? I foch. Bo ja proszę Ciebie geniuszem mam być i wiedzieć, że na stwierdzenie idę na spacer nie odpowiada się „weź psa” tylko „tak kochanie, pójdę z Tobą na romantyczny spacer po parku”.
Kiedy ja mówię „idę się przejechać”. To nie oznacza nic więcej ponad to, że mam ochotę wsiąść w samochód i wyjechać na autostradę przed siebie. Albowiem jeździć renatą uwielbiam. Natomiast moja druga połówka z pewnością snuje już domysły o co też może mi chodzić. Otóż – o nic. Po prostu chciałem się przejechać.
Z drugiej jednak strony, gdyby świat byłby tak cudownie prosty jak chciałbym, żeby był to:
a) byłoby nudno
b) ludzie by się pozabijali

Coś w tym w sumie jest. Nawet jak twoje domysły są błędne to jednak są i błądzisz w bezpiecznych granicach swojego umysłu. Wolimy wiedzieć, że ktoś chce nas wyciągnąć na spacer, a nie słyszeć, że  chce się przejść. Wolimy słyszeć, że fajnie by było jakbyśmy gdzieś razem pojechali a nie słyszeć, że on po prostu chce wyjść. I tak dalej, i tak dalej.

Suma summarum – wtorkowe rozważania na temat istoty rozmowy oraz trzeciego i piątego dnia uważam za zakończone. Tak po prostu. Bez drugiego i piątego dna.

piątek, 13 września 2013

Renata



Mówili na nią Renia. Faktycznie nazywała się Renata. Imię niezbyt zachęcające, ale co tam imię.
Obserwowałem ją z miejsca, z którego nie sposób mnie było zauważyć. Zachowywała się obojętnie, myślami będąc w swoim świecie. Kusiła swoją niedostępnością. Stała tak pewnie i dumnie jakby chciała całemu światu powiedzieć: zazdrościcie? A powinniście. I doprawdy zazdrościłem. Wdzięku, klasy. Była prześliczna.
Mój wzrok przyciągały jej błyskające jasno oczka, opalenizna na całym ciele, tatuaż. Miała w sobie coś co kojarzy się z Francją, szyk, elegancja, Channel. Podszedłem bliżej. Spojrzała na mnie. Bez zbędnych słów dotknąłem jej brzucha, dyskretnie sugerując swoje plany. Nie drgnęła. Obszedłem ją dookoła podziwiając niczym rzeźbę w galerii. Chodząc dotykałem ją delikatnie. Najpierw biodra, potem plecy, pośladki. Miała wszystko co potrzeba. Urzekające spojrzenie, szczupła figura, delikatna opalenizna, zgrabny tył…
Parę chwil później już wiedziałem co się stanie. Byliśmy przecież sami. Ja pewny siebie z EGO większym w tym momencie niż kiedykolwiek, ona z całą swoją niewinnością, delikatnością i zalotnością. Wiedziałem czego chcę i wiedziałem, że to dostanę.
Wszedłem w nią. Otworzyła się przede mną całą swoją niewinnością... Było ciepło, bardzo ciepło, oddychała spokojnie, jakby uśmiechając się lekko. Z radia leciały dźwięki piosenki zespołu Rotary: „Na jednej z dzikich plaż”… było fantastycznie, kołysaliśmy się lekko do rytmu.
Obudziła się we mnie bestia, wciąż chciałem więcej, dotykałem ją wszędzie gdzie tylko miałem ochotę, nie stawiała oporu. Uczyłem się jej na pamięć, chciałem by ta chwila trwała… Byliśmy bezpieczni, szczęśliwi. Wreszcie, po kilkunastu minutach prawdziwej przyjemności… odpaliłem silnik, wrzuciłem jedynkę. Zamruczała radośnie niczym kot, którego drapie się za uszami. Wygodne miała wnętrze, bardzo komfortowe, naszpikowane elektroniką jak dark vader w "Gwiezdnych wojnach". 10 sekund potrzebowała, żeby śmigać poza miastem z optymalną stukilometrową prędkością… Serce chodź małe, wspomagane dużą ilością białych krwinek potocznie zwanych konikami pracowało równo i cicho. Moja Renatka okazała się o wiele przytulniejszą maszyną niż jej poprzedniczka Mazdunia – święć panie nad jej silnikiem…

piątek, 6 września 2013

Śluby, wesela i pogrzeby.



Zauważyliście jak czas, który przecież teoretycznie biegnie cały czas tak samo, płata nam figle?
Nie wiem jak wy, ale kiedy byłem w przedszkolu to cały czas chciałem do szkoły (potem okazało się, że zupełnie nie słusznie). W szkole odliczałem kiedy pójdę do gimnazjum, liceum, wreszcie na studia. I czas wtedy wlekł się niemiłosiernie – prawda?
Teraz, patrząc po paru latach stwierdzam, że życie umyka w tempie zastraszającym. Ani się spostrzegłem wylądowałem na III roku. Życie przyspieszyło. Dopiero wróciłem z polskiego morza ze znajomymi, a tu już rok minął i kolejny urlop też. Czas leci. Dziewczynę, którą poznałem parę chwil temu… a tu patrz już tyle czasu minęło.
Znajomi z dawnych lat się zaręczają, pobierają. Niektórzy cieszą się z potomstwa. Inni zakładają swoje firmy, pracują w korporacjach. Idą do przodu.
Nawet nie zauważyłem, jak z chłopaka z pryszczami, niską samooceną i kompleksami stałem się pewnym siebie, trochę przemądrzałym facetem po dwudziestce, z konkretnymi celami w życiu, stabilną sytuacją rodzinną i finansową. Facetem, który lubi swoją pracę i ludzi z którymi pracuje.
Przeszedłem metamorfozę z człowieka z wieloma znajomymi typu „cześć” na kilku naprawdę wartościowych przyjaciół, których bardzo sobie cenię.
Czas biegnie tak szybko, że aż się boję, że jak stanę nad grobem stwierdzę „ale jak to? To już?”…

Takie to rozmyślenia trafiły do mnie w ten piękny, słoneczny, piątkowy poranek.

Miłego dnia wszystkim !



P.S
Dzisiaj bez notatek z LO, bo (wstyd przyznać) zapomniałem przepisać.


środa, 4 września 2013

Agonia.



Żarło, żarło aż zdechło jak to mawia mój szef, kiedy tłumaczę się z słabszych wyników. Dziś jednak nie o wynikach a o Mazduni.
Mazdunia przeżywa obecnie stan agoni. Heroiczne transporty dom-praca są wykonywane są już resztkami sił wydobywającymi się z jej zmęczonego latami serca. 
Dzielnie jak na swój wiek przebrnęła przez Chorwację. Nie straszne były jej upały, wszak posiada wysoce rozbudowany system chłodzenia zwany płynem do chłodnic. Nie straszne jej były serpentyny – wszak stabilność to jej drugie imię...
I tak moja Madzia, statecznie i stabilnie przebrnęła przez kilka krajów europy, przetrwała wakacje po to tylko, aby w Polsce powiedzieć – mam cie gdzieś, miarka się przebrała.
Jak statek tonący zrzuciła wpierw zbędny balast. Balastem tym był tłumik, który to jednak żyje własnym życiem i kurczowo trzyma się podwozia. Skutkiem częściowego zrzucenia balastu był nowy duch, który to wstąpił w Mazdunię. Otóż poczuła się ona wyścigówką i na każdej drodze donośnie daje znać całemu światu „JA, jadę !”.
Jednak Mazdunia, mimo zrzuconego balastu nadal dzielnie walczy. Wykonuje ostatnie agoniczne zrywy ku życiu. Zrywy te obawiają się głównie tym, że akurat nie zgaśnie. Bo Madzia teraz kaszle w tej agonii i np. w trakcie zmiany biegu Madzia idzie spać. I trzeba ją budzić. I kaszle bidula. Znajomy lekarz powiedział, że niestety jeszcze nie zna przyczyny kaszlu, a że koszta... szukać nie będziemy.
No i tak żyje w tej agonii, zipie, że tak powiem.
Jak padnie, wyprawię jej godny pogrzeb wśród innych jej podobnych.

 Madzia czeka na twoją pomoc. Kiedy dziadek zapytał ją jakie jest najpiękniejsze słowo odpowiedziała: "życie"... Pomóż Madzi, wyślij sms... itd...

A tak na serio...
Żarło, żarło, aż zdechło. Oby jej następca sprawował się lepiej !


  ---------------------------------------------------------------------------


Pod wpływem rozmowy z Magdą doszedłem do wniosku, ze ludzie wywierają naprawdę duży wpływ na innych. I to jest jeden z kilku powodów dla których nie nawiązuję większych przyjaźni w klasie. Poza tym, gdybym się z kimś bliżej zaprzyjaźnił, nie mógłbym już patrzeć na taką osobę z boku, prawda? Gosia, siedząca w ławce przede mną, zadała standardowe pytanie „o czym teraz piszesz?” Odpowiedziałem: „O Tobie”. Więc piszę o niej. Oto Gosia. Koniec i kropka.
Dzisiejszym tematem w klasie jest,że „Marta się popłakała, bo nie dostała piątki z fizy na koniec”. Jak znam życie, to za przeproszeniem g***o prawda. Ale plotka – jak to plotka – poszła i teraz debatują nad nią kolejno: Weronika, Gosia, Emilia, Ala i Jędrzej. No i ja – pośrednio.

Minęła przerwa. Miałem okazję zaobserwować najnowsze trendy mody (galowe), bo trzecie klasy miały mieć dzisiaj zdjęcia klasowe. No ale, jak to zresztą bywa w naszej szkole dość często – wysiadł prąd i nici ze zdjęć. 1/3 szkoły dzisiaj na galowo.
 Ja jednak skupiłem się na ciekawszym zjawisku a mianowicie na Alicji. Otóż Tomek jest dzisiaj chory. I zastanawiałem się z kim Ala będzie się trzymać? I trzyma się z Gosią i Emilią. Nie wiem czemu akurat one, no ale nic mi do tego właściwie. Jednakże, przypuszczenia Jędrzeja, że gdyby taka sytuacja miała miejsce, to Ala nie będzie miała z kim pogadać – nie spełniły się.
Prąd włączyli. Reakcja klasy – bezcenna. „O nie!”. Skutkiem przywrócenia światłości w postaci prądu elektrycznego w naszej szkole jest bowiem to, że lekcje mamy normalnie i nic nam nie przepada.

poniedziałek, 2 września 2013

Jaki jestem?


Różny. Dla każdego inny. Jak każdy.
Kiedyś, pamiętam taki wiersz czytałem. Coś o maskach było, że każdy zakłada maskę na spotkania z różnymi ludźmi i robi tak przez całe życie, więc strasznie ciężko powiedzieć jaki ktoś jest naprawdę.
Fajny był ten wiersz.
Tak sobie myślę, że te maski tak często zakładamy, że sami już nie wiemy jacy jesteśmy. Gdyby tak na przykład wylądować na bezludnej wyspie, gdzie bylibyśmy tylko my i zwierzęta, to może mimo miłości do zwierząt okazałoby się, że jesteśmy bardziej bestialscy niż myśleliśmy?
Ludzie często robią dziwne rzeczy kiedy myślą, że nikt ich nie widzi. A potem udają, że to nie oni, że oni tacy nie są, zakładają inną maskę, która nie pasuje do tej wcześniejszej. Jesteśmy grzeczni, poukładani i poważni… A czasem, jak przychodzi co do czego to wychodzi z nas zupełnie inna osoba.
Chciałbym widzieć ludzi jakimi są naprawdę, bez masek. Ale obawiam się, że wtedy byłbym sam jak palec. A gdyby ludzie widzieli jaki ja jestem, tak naprawdę…?


  ---------------------------------------------------------------------------

Ludzie bardzo dziwnie reagują, zazwyczaj docinają mi w stylu „też mam aparat i się nie chwalę”. Jak to powiedział Jędrzej. No ale niosąc aparat do szkoły, który  nota bene już długo mam, chyba się z tym liczyłem. Podejrzewam, że się przyzwyczają, tak jak przyzwyczaili się do tego, że piszę sobie „książkę” na ich temat. W tej chwili moje pisanie wzbudza więcej zainteresowania niż niechęci. Tu i ówdzie pojawiają się pytania w stylu „kim jestem – w twojej książce?” odpowiadam zazwyczaj „sobą”. Z drugiej strony jak kiedyś tak odpowiedziałem komuś z klasy, to widziałem jakiś taki dziwny strach w oczach… może smutek? Ludzie strasznie chcą być inni niż są. Klasa wie, że często są dla mnie niemili, więc może boją się czy martwią co ja tu wypisuję i co z tym zrobię? A ja piszę szczerze i bez ogródek o tej naszej szkolnej rzeczywistości… I boją się chyba, że opiszę tu ich tajemnice których bądź co bądź jednak trochę znam. Ale chyba nie o to chodzi, żeby tu wyciągać jakieś brudy. Chłopaki właśnie skończyli pisać sprawdzian poprawkowy z fizyki i pani do Jędrzeja: „Dziękuję Ci bardzo Przemek”. Jędrzej: „Ale ja nie jestem Przemek” Pani: „racja, tak czy inaczej dziękuję”.
Wiktoria przed chwilą powiedziała, że „też ma ochotę coś takiego napisać (książkę, nie sprawdzian(!))” i tak sobie pomyślałem, że pomysł jest nawet ciekawy. A jakby tak napisać książkę w połowie z mojego (męskiego) punktu widzenia, a drugą połowę z jej punktu widzenia? To by mogło być ciekawe ! Ale jak znam życie, to skończy się na chęciach. Babka dalej sprawdza nasze wypociny. „Zaraz, kogo my tu mamy? Basja? A nie, BASIA !” Na fizyce zawsze jest rycie. Majka siedzi z Magdą. Ciekawe. Zazwyczaj ze sobą nie rozmawiają.