Dzwoniła mama. Synku, przyjedziesz na obiad?
Wychodzę z domu. 5 minut rowerem na przystanek tramwajowy,
to nie problem. Tramwaj przyjeżdża punktualnie.
Jest ładny, nowoczesny, w
środku nie śmierdzi, a kierowca się uśmiecha. Rower stoi grzecznie w miejscu do
tego przeznaczonym. Z głośników leci muzyka, mili ludzie siedzą obok mnie i
zagadują wesoło.
Bilet kosztuje złotówkę, taką symboliczną, bo podróż dłuższa,
resztę dopłaca miasto, które dba o to, żeby było mniej korków na drogach, żeby
było mniej spalin. Miasto dba o ekologię, prawda?
Z tramwaju wysiadam w budynku. Ten budynek to
supernowoczesne centrum komunikacji, gdzie znajduje się również galeria
katowicka. Przed moimi oczami są dwie tabliczki – w lewo na pociąg – w prawo na
autobus. Zarówno jedno jak i drugie odjeżdża z tego samego miejsca, zarówno
jedno jak i drugie pozwala mi zabrać w podróż mój ukochany rower.
Wybieram
pociąg. Jest ciepło, ładnie. Jest bezpiecznie, bo – nazwijmy to umownie –
dworzec – jest nafaszerowany monitoringiem. Owszem, miliony oczu non stop
patrzą na to co robię, ale co z tego, jeśli dzięki temu mogę czuć się
bezpieczny?
Przyjeżdża pociąg. Wszystko zgrane jest tak, żebym nie
musiał czekać zbyt długo. Pociąg nowoczesny, równie wygodny jak tramwaj, równie
ekologiczny i szybki. Nie płacę za bilet, przecież już jeden mam. 20 minut,
tyle trwa dojazd z Katowic do Kobióra (za tychami). Po wyjściu wsiadam na
rower. Powietrze jest czyste, nie ma spalin. Drogi nie są dziurawe, bo ludzie
jeżdża komunikacją albo rowerami – to przecież się opłaca.
Cześć mamo, już jestem.
Marzenia? Owszem. Ale może kiedyś je spełnię.
![]() |
Znalezione w sieci: Z życia nowoczesnej Europy. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz