wtorek, 12 listopada 2013

Mój Polski jest wery gud.


Tekst zainspirowany wykładem „Negocjacje w Biznesie” prowadzonym przez Dr. Krzysztofa Koj w Wyższej Szkole Bankowej w Chorzowie. Tekst zawiera fragmenty anegdot z nie mojego życia oraz celowe błędy językowe, które dodatkowo podkreślą charakter tekstu.

Następuje amerykanizacja, anglikanizacja czy jak to inaczej nazwać zmiana naszego języka. Coraz częściej w mowie potocznej występuje więcej angielskiego niż Polskiego i czasem warto się zatrzymać i posłuchać, jak bardzo staliśmy się śmieszni.
Dawno już przestaliśmy spotykać się ze znajomymi, to jest już passe, teraz trendi jest „chodzenie na mitingi”. Żeby podnieść nasze skile kołczingujemy się, a odpoczywamy uprawiając raning.
Żyjemy w świecie, w którym ludzie nie koncertują się na realizacji zadania, tylko fokusują się na realizacji kaj-pi-aj-ów.
Z wizytówek zniknęli „prezesi zarządu”, a pojawili się czif eksekiutiw officerzy. Sprzątaczki, są łorkmenkami, dyrektorzy - czifami, a kierownicy sprzedaży to seils menadżeży.

Dla mnie jednak sprzątaczka nadal będzie sprzątaczką, bez względu na to co sobie napisze na plakietce. Po co więc to wszystko? Naprawdę brakuje nam słów w języku polskim, że zastepujemy je angielskimi?

Przychodzi klient i mówi, z absolutną powagą „Mój dżob to prowajdowanie serwisów dla kastomerów” i nawet nie zdaje sobie sprawy z tego jak śmiesznie brzmi. Więc spoglądam na zegarek i odpowiadam „sorry, ale muszę luknąć na mój łocz, zobaczyć jaki mamy tajm i zastanowić się gdzie parknąłem mój kar”, bo tak tylko można zobaczyć śmieszność tego zjawiska – ośmieszając je jeszcze bardziej.

Idąc tym tropem mogę z całą powagą powiedzieć:
Mój dżob to menedżment timem sprzedażowym w koll senter.
Cholera, nieźle brzmi.

Niżej film, który jakiś czas temu zrobił furorę w internecie. Dla leniwych: opowiada on o przygodach Polaka w Ameryce i jego spotkaniu z aligatorem.



---------------------------------------------------------------------------

No i minęła kolejna środa. Oj działo się. Moje dylematy się skończyły. Spotkaliśmy się dwie godziny przed zajęciami i… no nie będę może wchodził w szczegóły, bo to nie jest zbiór opowiadań erotycznych. Ale świnia jestem.Źle się czułem. W sensie, wyrzuty sumienia chyba miałem, bo powiedziałem jej, że „sorki, było fajnie, ale nic do ciebie nie czuje i nic z tego nie będzie, także sobie nie rób nadziei”.
Trochę się popłakała. W sumie to nawet się nie dziwię. Ale źle nie było. Nie wiem co ja sobie myślałem. Trudno, trochę pocierpi i jej przejdzie. Czegoś się jednak nauczyłem. Zostałem na przykład określony zdaniem „sk&$%*&el jesteś i tyle” i nauczyłem się, żeby nie ulegać za bardzo emocjom, bo mogę kogoś zranić. Swoją drogą ja to jednak pecha mam. Te dziewczyny, które mi się podobają w większości mają mnie gdzieś. Albo lesbijki albo zajęte. Mogę się starać i nic. A z kolei te, które mnie zupełnie nie interesują akurat muszą sobie do mnie wzdychać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz