piątek, 15 listopada 2013

Gazeta żyje tylko jeden dzień.



Widziałem ostatnio fantastyczny spektakl. Rozpoczął się 11 listopada i skończył się częściowo 13-tego. Było to przedstawienie „11 listopad – wojna polsko-ruska”.

Co było ciekawe:
 
  1. 10 listopada wszyscy zdawali sobie sprawę, że dzień później będą awantury. Rozróby są co roku w ten sam dzień, zazwyczaj o tej samej porze i w tych samych miejscach. Wszyscy Polacy wiedzą, że w ten jeden dzień banda nawalonych pseudo-narodowców będzie zamieniać Warszawę w post apokaliptyczne miasto-widmo.
  2. Organizatorzy marszu udają, że nic się nie będzie działo. Normalny, pokojowy, patriotyczny marsz.
  3. Władze warszawy udają, że wierzą przedstawicielom prawicy, że będzie spokojnie, miło i sympatycznie.
  4. Media udają, że nie spodziewają się awantur. Na pewno będzie spokojnie… na pewno.

Bum. Narodowcy demolują Warszawę. Załamka. Zaskoczenie. Tragedia. Co się dzieje?

  1. Polacy siedzą przed telewizorem patrząc jak warszawa płonie. Razem z Warszawą płonie Ruska ambasada. Ruscy udają urażonych.
  2. Organizatorzy w wielkim szoku. Jak to? Były awantury? Co złego to nie my!
  3. Władze zaskoczone. Jak to burdy? Przecież tyle policji było…
  4. Media w szoku. Nie było pokojowej demonstracji, coś takiego!

I tak co roku taka szopka.
Co z tym zrobić? Ograniczyć wolność? Zabronić marszów? Bez sensu. Ale czemu u diabła, z tylu tysięcy ludzi, którzy tam byli wyłapano 7 osób? Jak to działa? Może gdyby złapać 100 osób winnych, i wsadzić ich na pół roku do paki odechciałoby się palenia pomników i innych?
Może.
Na szczęście, albo nieszczęście jak kto woli – gazeta żyje tylko jeden dzień. Dziś już nikt nie pamięta, że warszawa płonęła a polscy naziści chcieli wojny przeciwko całemu światu. Dziś są inne jednodniowe problemy.

Pamięta tylko ta nieszczęsna tęcza.

 ---------------------------------------------------------------------------

Muszę przyznać, że trochę to się ta klasa jednak zmieniła.
Kiedy mieliśmy natłok sprawdzianów i potrzebna była pomoc w nauce mogłem liczyć na każdego bez wyjątku.
Wszyscy pomagali wszystkim. Ludzie choć na chwilę zapomnieli o całej fałszywości nienawiści do siebie. To, że napisałem te sprawdziany przyzwoicie zawdzięczam przede wszystkim Wiktorii.
No i zdążyłem już obczaić do kogo i w jakiej sprawie mam iść, żeby się nauczyć.

I tak: Krystyna uchodzi za specjalistkę od matematyki i chemii, jest naprawdę dobra. Marta z Magdą pomogą człowiekowi w Biologii, jeśli tylko znajdą trochę czasu. Na Mirosławę mogę liczyć w sprawie religii. W razie kłopotów z Francuskim pomoże mi Majka. A gdybym potrzebował odrobinę wiedzy z każdego przedmiotu to zwrócę się do Wiktorii i Basi.

Dzięki tym kontaktom spokojnie daję sobie radę z sprawdzianami. Mimo wszystko zdarzają się momenty kiedy można liczyć na tę klasę. Ja też odwdzięczam się jak mogę, próbując przekładać sprawdziany starą metodą „na słodkie oczka”. Przykładowo na kobietę z Geografii mam taki patent, że trzeba powiedzieć coś o dzieciach z Kenii. Że biedne, że głodne et cetera. I sprawdzianik przełożony.


Na zdjęciu niżej moje trzecie oblicze - kiedy przekładam sprawdzian z Geografii.
Zdjęcie z pieski.net

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz