środa, 20 listopada 2013

W poszukiwaniu sportu życia.



Spasłem się. No spójrzmy prawdzie w oczy – brzuch mi rośnie. Co prawda nie wyglądam jeszcze jak rasowy kierownik, ale jednak coraz bliżej mi do tego.
I o ile moja spaśliwośc, że to tak nazwę, do nie dawna zupełnie mi nie przeszkadzała, ba wręcz byłem z niej dumny (idąc torem - najpierw masa potem rzeźba) o tyle okazuje się, że już czas coś ze sobą zrobić, bo za chwilę będę wyglądał tak:




A tego byśmy nie chcieli… O nie.

Jako człowiek, który ma ogromny zapał (zazwyczaj słomiany) pomyślałem, że coś bym w sumie z tym zrobił. Tylko…a to trochę mi się nie chce, a to nie do końca jestem pewien czy ten akurat sport mnie się podoba, a to za mało się zmęczę, a to za dużo się zmęczę, a to przyjemnie się śpi więc po co wstawać, a to jestem zmęczony itd… I codziennie prowadzę ze sobą taki oto dialog pt „spasłem się, trzeba coś z sobą zrobić”. Ciekawy jestem czy wy też macie takie dylematy, na zasadzie zrobiłbym coś – ale może od jutra ?

Szukam więc. Szukam więc sportu, który mnie zainteresuje. Poszukiwania rozpocząłem od podjęcia próby kopania w piłkę. Niestety – sport wzbudzający tak ogromne emocje w naszym kraju, okazał się jednak nie być dla mnie. Bądźmy szczerzy - jeśli chodzi o granie w piłkę, to ze wstydem przyznaję, że nie wiem kto bardziej cierpi – ja czy piłka. Nawet nie wiedziałem jak wiele precyzji jest potrzebne do takiego kopania! Walę w tą piłkę jak młotkiem w gwoździa a piłka zamiast w prawo, leci w lewo, zamiast do kolegi to do przeciwnika. Pod warunkiem, że w nią trafię oczywiście.
Poza tym, jest to sport zespołowy, więc na każdym kroku widać, że mam dwie lewe nogi – w porównaniu do kolegów z drużyny.
Tak więc piłkę wykluczam – i szukam dalej, bo przecież nie chcę się spaść, prawda?


---------------------------------------------------------------------------

Na ostatniej geografii był sprawdzian. Znaczy klasa miała sprawdzian. A ja? Ja zwątpiłem. Pogadałem z nauczycielką, mówiąc, że nic nie umiem, i mija się to z celem. I skończyło się tak, że klasa dostała sprawdzian a ja piszę za tydzień (?!). Koledzy i koleżanki naturalnie się pytają dlaczego tak, ale dla własnego dobra nie zamierzam nikomu mówić, że tak się z nią dogadałem. Układ z nauczycielką to jednak jest najcenniejsza „pomoc naukowa”.
Wiele nie potrzeba, żeby sobie życie poukładać. W domu trzeba słuchać poleceń rodziców. W szkole? Chodzić do niej i na luzie pogadać z nauczycielami. Tylko broń boże nie prawić komplementów. Raczej twardo i szczerze. Szczerość działa. Nauczyciel gdy słyszy komplement reaguje tak, jakbym chciał mu dać łapówkę (testowane!). Ze znajomymi po prostu się spotykać.
Tak naprawdę wystarczy odrobina wysiłku, trochę czaru osobistego, dobrego wrażenia i wszystko się układa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz