poniedziałek, 25 listopada 2013

No woman, no cry.

Poniedziałek. Śnieg. Deszcz. Szaro. Zimno. Brudno.
Dzień zacząłem dziś od „no woman, no cry”. Jakoś tak mam, że w sytuacjach, w których ciężko mi się ogarnąć, ciężko zrozumieć niektóre zachowania, także te moje, ta piosenka trochę mnie wyłącza.

Miliard myśli na sekundę. Jak to jest, że zawsze musi być jakiś problem? Nie można by tak beztrosko, bez zawracania sobie głowy? Brakuje mi umiejętności kalkulacji, właściwej oceny sytuacji. Rzeczy, które zawracają mi głowę, to banały. Naprawdę, wydają się mega ważne, mega istotne i w ogóle – wow, muszę się tym zająć najlepiej natychmiast. I tracę czas, energię, siebie – a potem się okazuję, że w sumie to... było niepotrzebne.

Jeśli coś wydaje ci się ważne – zastanów się 10 razy czy na pewno takie jest.

W pracy – i w życiu – staram się kategoryzować rzeczy „do zrobienia” wg. Matrycy czasu stworzonej przez Dwight Eisenhower’a, która to matryca wygląda następująco:




I wszystko byłoby ładne i piękne gdyby nie fakt, że trzeba rzeczy jeszcze prawidłowo ocenić. O ile ocena pilne czy nie – jest stosunkowo prosta, o tyle ocena ważności – już nie.
Bo co jest dla mnie ważniejsze? Życie prywatne czy zawodowe? Przyjaźń czy miłość? Szkoła czy praca? Hobby czy obowiązki…?

Biorę głęboki wdech, i już się ogarniam.

A może na basen?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz