Mówili na nią Renia. Faktycznie nazywała się Renata. Imię niezbyt zachęcające, ale co tam imię.
Obserwowałem ją z miejsca, z którego nie sposób mnie było
zauważyć. Zachowywała się obojętnie, myślami będąc w swoim świecie. Kusiła
swoją niedostępnością. Stała tak pewnie i dumnie jakby chciała całemu światu powiedzieć:
zazdrościcie? A powinniście. I doprawdy zazdrościłem. Wdzięku, klasy. Była prześliczna.
Mój wzrok przyciągały
jej błyskające jasno oczka, opalenizna na całym ciele, tatuaż.
Miała w sobie coś co kojarzy się z Francją, szyk, elegancja, Channel.
Podszedłem bliżej. Spojrzała na mnie. Bez zbędnych słów dotknąłem jej brzucha,
dyskretnie sugerując swoje plany. Nie drgnęła. Obszedłem ją dookoła podziwiając
niczym rzeźbę w galerii. Chodząc dotykałem ją delikatnie. Najpierw biodra, potem plecy, pośladki.
Miała wszystko co potrzeba. Urzekające spojrzenie, szczupła figura, delikatna
opalenizna, zgrabny tył…
Parę chwil później już wiedziałem co się stanie. Byliśmy przecież sami. Ja pewny siebie z EGO większym w tym momencie niż kiedykolwiek, ona z całą swoją niewinnością, delikatnością i zalotnością. Wiedziałem czego chcę i wiedziałem, że to dostanę.
Wszedłem w nią. Otworzyła się przede mną całą swoją niewinnością... Było ciepło, bardzo ciepło, oddychała
spokojnie, jakby uśmiechając się lekko. Z radia leciały dźwięki piosenki
zespołu Rotary: „Na jednej z dzikich plaż”… było fantastycznie, kołysaliśmy się
lekko do rytmu.
Obudziła się we mnie bestia, wciąż chciałem więcej, dotykałem
ją wszędzie gdzie tylko miałem ochotę, nie stawiała oporu. Uczyłem się jej na pamięć,
chciałem by ta chwila trwała… Byliśmy bezpieczni, szczęśliwi. Wreszcie, po
kilkunastu minutach prawdziwej przyjemności… odpaliłem silnik, wrzuciłem
jedynkę. Zamruczała radośnie niczym kot, którego drapie się za uszami. Wygodne
miała wnętrze, bardzo komfortowe, naszpikowane elektroniką jak dark vader w "Gwiezdnych wojnach". 10 sekund potrzebowała, żeby śmigać poza miastem z optymalną
stukilometrową prędkością… Serce chodź małe, wspomagane dużą ilością białych
krwinek potocznie zwanych konikami pracowało równo i cicho. Moja Renatka
okazała się o wiele przytulniejszą maszyną niż jej poprzedniczka Mazdunia –
święć panie nad jej silnikiem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz