czwartek, 20 stycznia 2011

Angielski, zarządzanie i inne głupoty.

Uczelniany tydzień dobiega końca. Nareszcie! Jeśli tak będzie wyglądać sesja, jak wyglądał ten tydzień… to ja mam serdecznie dość takiej uczelni. Od wtorku (w sumie od pn) konkretnie zapierniczam, żeby wszystkie kolokwia pozaliczać. We wtorek - Zarządzanie (3- = poprawa kolokwium za tydzień). W środę - niby nic - ale trzeba zrobić pracę na czwartek z prawa (zrobiona, ale Michała nie ma, a miał ją wydrukować [jak go nie będzie to zabije :D] ), jakby tego było mało… nasza ukochana Pani z Angielskiego (żeby nie powiedzieć baba) - oświeciła mnie w środę, ze jeżeli w czwartek rano nie zaliczę wszystkich słówek nieregularnych… to 'przykro jej bardzo' ale nie dopuści mnie do egzaminu. I powiedziała mi o tym w środę koło 10… Cóż miałem robić? Wróciłem do domu, napisałem pracę z prawa, poleciałem do pracy i w drodze pouczyłem się słówek (serdeczne dzięki dla Kasi Razik za udostępnienie mi słówek w formie ściągi :D - dzięki czemu mogłem się uczyć w komunikacji).

Generalnie doszedłem do wniosku, że życie studenta przed sesją jest… delikatnie mówiąc napięte… ale… ale prawdę mówiąc mam to gdzieś. Rany nie po to są studia, żeby się denerwować. Więc zupełnie zrelaksowany, odprężony wróciłem wczoraj o 22 z pracy i usiadłem na spokojnie do pracy. Pracę napisałem z Ustawy o Ochronie Danych Osobowych (serdeczne dzięki dla Fatra za udzielenie wszelkich informacji dot. Tejże ustawy, ogólnego wsparcia i wyjaśnienie wszelkich nieścisłości). Swoją drogą - ustawa jest warta uwagi, może nawet interesujące fragmenty tu wrzucę (nie, nie będzie całości, bo jest nudna, ale tak sobie myślę… może fragment o konsekwencjach za nie przestrzeganie ustawy;) ).

Tak czy inaczej - po skończeniu pracy było już dobrze po północy. A na mnie dalej te nieszczęsne słówka czekały… myślę sobie - wezmę je do łóżka - same do głowy wejdą. I nie wiem czy weszły czy nie, bo po piętnastu minutach zasnąłem. Obudziłem się o 4 z przerażeniem i zabrałem się raz jeszcze do słówek (tym razem wytrzymałem 5 minut;) ). Zanim jednak zabrałem się ponownie za te złośliwe czasowniki (bo jak te cholerstwo inaczej nazwać?) zapisałem sen - który mi się przyśnił. A zapisałem go jako dowód dla osób potomnych - że człowiek od pracy może ze świrować.

Sniło mi się, że jestem w garażu. Trzyma mnie dwóch gości - posadzili mnie na krześle i dali słuchawki. Kazali mi sprzedawać jakieś dziadowskie ubezpieczenie auta, którego nikt nie chciał kupić, bo nie dość, że się rozlatywało, to jeszcze ubezpieczenie było na 4 lata z góry (skąd mi w ogóle takie pomysły do głowy przychodzą?). A, że mi nie szło, to nocami uciekałem do PLAY, żeby pomagać koledze sprzedawać…

Normalnie masakra jakaś! Wariuję od tej roboty, wszędzie tylko widzę potencjalnych klientów (ktoś chce, tanio sprzedam PLAY :D)…

Tak czy inaczej, po zapisaniu poszedłem spać dalej.

Nie wiem czy zauważyliście, ale nigdzie nie wspomniałem o nastawieniu budzika… cóż… nie jest to przypadek bo zapomniałem go nastawić… obudziłem się o 8:45 (o 9 muszę wyjść) i pobiegłem na tramwaj, który oczywiście (jakżeby inaczej w dzień kolokwium) - mi zwiał. Nie namyślając się długo zacząłem łapać stopa w centrum miasta… (Ruda Śląska) i po mniej więcej minucie już siedziałem w czyimś samochodzie używając wszelkich możliwych technik negocjacyjnych (:D) jakie znam, żeby dostać się na autobus. Cudem na autobus zdążyłem i na kolokwium też. Chociaż nie - cudem to był fakt, że kolokwium ze słówek zaliczyłem na 4 i zostałem dopuszczony do egzaminu:))

Adi mi tu przez ramię zagląda co piszę (bo piszę na mikroekonomii) więc… dobra, niech będzie - pozdrowienia Adi;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz