poniedziałek, 14 marca 2011

Ucieczka.

Myślę, że każdemu zdarza się czasem myśleć o tym, żeby wszystko zostawić i zwiać. Po prostu uciec od wszystkiego i zacząć wszystko jeszcze raz. Z racji pogody też dzisiaj takie myśli miałem. Taka śliczna pogoda, że najchętniej nie oglądając się za siebie - poszedłbym w długą. Niestety zestarzałem się i z mojej ucieczki zostały tylko rozmyślenia - które to z kolei spowodowały wspomnienia. Pomyślałem sobie zatem, że coś wam opowiem;) Podane daty niestety są datami i dniami tygodnia przykładowymi, bo po tylu latach już nie pamiętam dokładnie. Nie mniej postaram się opowiedzieć wszystko tak jak to zapamiętałem.

Miałem wtedy 15, może 16 lat. Z przyczyn do których nie chcę już wracać postanowiłem uciec z domu. Zaczęło się od przygotowań…
23.06 z środy na czwartek. Noc pierwsza. Budzik zadzwonił koło 2 nad ranem. Z trudem wstałem i po cichutku podszedłem do plecaka. Byłem przerażony samą myślą, że ktoś wstanie i mnie usłyszy. Jak strasznie byłoby dać się złapać jeszcze dzień przed ucieczką! Do plecaka wsadziłem trochę ubrań, ręcznik, namiot, butelkę wody mineralnej, latarkę, harmonijkę i jeszcze parę przydatnych drobiazgów. Obok plecaka położyłem rzeczy, które będę chciał ubrać i linę, żeby po cichu wyjść z domu. Całość schowałem w szafie do której nikt nigdy nie zagląda i na paluszkach wróciłem do łóżka.
24.06 Czwartek. Dzień był straszny. Jedyne co podtrzymywało mnie przy życiu to świadomość, że dzisiaj uciekam. Napisałem też list do rodziców. Żeby mnie nie szukali, nie wzywali policji i takie tam. I tak wezwą ale co szkodzi napisać? Wrócić wrócę - ale po wakacjach;) Wszystko przygotowane, emocje sięgają zenitu, rodzice niczego się nie spodziewają na szczęście. Budzik nastawiłem na 4. To taka godzina, że wszyscy śpią i nie ma opcji, żeby mnie ktoś usłyszał. Mam nadzieję.
25.06 Piątek. Godzina 9.00. Obudziłem się wściekły jak nigdy. Faktycznie o 4 ma się sen jak kamień. Tak cholernie twardy kamień, że ja sam się nie obudziłem. Nie wstałem na swoją własną ucieczkę z domu! I znowu muszę przeżyć cały dzień w domu. No nic, wstanę jutro.
26.06 Sobota. Godzina 4.00. Obudziłem się. Wyłączyłem budzik i cicho leżałem nasłuchując. Stary chrapie tak, że cały dom się trzęsie - nie ma szans, żeby mnie capnął. Mimo to na palcach się ubrałem i przygotowałem wszystko koło balkonu. Wszystko dokładnie obmyśliłem - nie mogę wyjść normalnie, bo schody tak potwornie skrzypią (testowałem dzień wcześniej), nie ma opcji, żeby się nie obudzili. Nie można drzwiami to wyjdę oknem. Dokładnie rzecz biorąc balkonem z pierwszego piętra. Pozostaje jeszcze kwestia psa, ale mam nadzieję, ze ten też ciężko śpi. Do balkonu przyczepiłem linę, plecak zrzuciłem na trawnik i… cholera jasna pies wstał i zaczął szczekać. Zsunąłem się szybko po linie (mało się nie połamałem) i uciszyłem psa. Kiedy zobaczył, ze to ja, wrócił do kojca. Jeszcze chwilę nasłuchiwałem jakiegoś szumu ale było cicho. Cicho i ciepło, idealna pogoda na ucieczkę. Swoją drogą, gdybym złamał sobie nogę to z rozpaczy chyba bym umarł. Rano znalazłby mnie ojciec z połamaną nogą i spakowanym plecakiem. Masssakra. Poszedłem na przystanek. Wcześniej udało mi się sprawdzić kiedy jeżdżą autobusy na Katowice, a stamtąd na Wadowice. Długo myślałem gdzie zwiać. Chciałem nad morze pociągiem, ale koszta były straszne, a ja miałem… cóż 50 zł. I miało mi to wystarczyć na dłuższy czas… Pomyślałem więc, że pojadę do Jaroszowic, bo mam tam działkę. Rozbiję się na wszelki wypadek nad rzeką a nie na działce (i tak nie mam kluczy). Na działce co prawda nikogo nie ma, ale mimo wszystko bezpieczniej będzie nad rzeką. Tak czy inaczej powędrowałem na przystanek. Autobus przyjechał na czas. 4.40, nie ma szans, żeby rodzice nie spali. Jeszcze jestem bezpieczny. Rozglądam się po autobusie i widzę… o w mordę! Z przodu sąsiad siedzi. Tak się wystraszyłem, że aż się skurczyłem. 15 minut strachu, ze mnie zauważy. Na szczęście wysiadł. W Tychach przesiadka na autobus do Katowic. W Katowicach na peronie poczułem powiew wolności. Udało się! Zwiałem! Hurra! Nie wiele się namyślając kupiłem sobie paczkę fajek i zapaliłem. Pociąg przyjechał punktualnie.
4 godziny później dreptałem już nad rzekę w Jaroszowicach. Jak dobrze… cisza, spokój, chłodne piwo w plecaku i paczka fajek w kieszeni. Jadłem dzisiaj 3 bułki i nie potrzebuję więcej. Pogoda wspaniała. Rozbiłem się nad rzeką, rozebrałem się do kąpielówek i wskoczyłem do rzeki. Woda była cudownie chłodna a ja czułem się naprawdę szczęśliwy. Wolność! Nareszcie! Nikt niczego nie karze, nikt nic nie wymaga! Hurra! Święty spokój!
Kiedy zaczęło się ściemniać pomyślałem, że przejdę się do sklepu i kupię sobie bułki i wodę mineralną na jutro. Wychodzę ze sklepu uśmiechnięty od ucha do ucha i przeszczęśliwy. Idę sobie idę i kogo widzę…? O w mordę… Dziadek na rowerze jedzie. Co u diabła robi tu mój dziadek? Miał w Niemczech być! Ale kapa, moja wielka ucieczka, mój wymarzony GIGANT skończył się na jednym dniu?!?! Ale wstyd…

I tyle;) Resztę wakacji spędziłem z dziadkami najpierw w Polsce, potem w Niemczech. A potem wszystko się zmieniło;) Ja się zmieniłem na tyle, żeby nie trzeba było zwiewać z domu. Nie mniej jest to jedna z tych przygód, które zawsze będę wspominał z uśmiechem, mimo, ze dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak wiele stresu i nerwów musiałem napędzić rodzicom uciekając z domu. Co nie zmienia faktu, że ucieczka - chodź jedno-dniowa była super:)

3 komentarze:

  1. Nieeeezły agent xD
    Duuużo takich myśli było, ale chyba nigdy bym się nie odważył, nie wiedział bym gdzie zwiać i jak to ogarnąć.
    Wojtek

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak tak na tym myślę, to miałem jeszcze parę takich przygód w życiu;)
    Może nawet je opiszę kiedyś;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiedzieliśmy że zwiejesz. Nikt Cie nie pilnował bo to było bez sensu. Oby jednak twoje dzieciaki Ci tak nigdy nie robiły :-) , stary

    OdpowiedzUsuń